wpaść na wieś, tylko po narzędzia potrzebne do sprzątania na cmentarzu, jakieś grabki, haczka, wiadro. Ale wzięliśmy z sobą kotkę, by się przewietrzyła, bo już ostatnio tak strasznie się żali, że nudno w mieście, że aż przykro było słuchać. Jak wróciliśmy z cmentarza
zabraliśmy się za grabienie liści, bo orzech wszystkie zgubił, a leszczyny obficie sypnęły, ale one to tyle liści mają że czeka nas jeszcze kilka grabień.
No i przy tym grabieniu zastała nas noc, postanowiliśmy więc zostać na niedzielę, bo w domu po całodziennym paleniu w kuchni i kominku zrobiło się nawet mile ciepło.
Pochowaliśmy wszystkie ławki, huśtawki i stół. Zabezpieczyłam przed zimą poidełko dla ptaków. Następnym razem już tylko prace w ogrodzie, trzeba będzie powycinać przekwitłe kwiaty, wyciąć sałaty, koperek, pietruszkę i chyba rzodkiewkę.
W lasku brzozowym wyrosło nam z 6 rodzajów grzybów, raczej wszystkie niejadalne, ale wyglądają przecudnie :-)
Choć jedne z nich wyglądają jak rydze. Ciekawe czy naprawdę to one.
Do jedzenia zaś nazbieraliśmy opieńki, to jedyne, do których mamy zaufanie :-)
niedziela, 30 października 2016
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz